Zasadniczo dzień drugi naszego wypadu można podzielić na trzy etapy.
Pierwszy etap - euforia.
Szybki przejazd do Kielc, porzucenie skromnych gratów i szybko w trasę. Znów nic oryginalnego.
Na pewno każdy miejscowy zjeździł tę trasę. Podjazd pod Karczówkę ( niestety zwiedzanie klasztoru odpadło była uroczysta polowa msza ZHP ), potem czerwonym szlakiem pod Bruszną...
Tu świętowaliśmy 6000 km na liczniku oraz łataliśmy dziurę w Piotrka dętce :-)
Wszystko układało się pięknie słońce świeciło, górki nie za męczące ( no może za wyjątkiem podjazdu pod Patrol ) i gdyby nie zjazd z Patrolu...
Etap drugi - rozpacz.
Zjazd był bardzo szybki, nie za szybki, niestety ... Od temperatury przy hamowaniu świeża łatka odkleiła się ponownie, zabierając ze sobą klej i trochę dętki...
Kolejne łatanie, dziura juź imponująca, a w zapasach brak nowej dętki. Nikt nie pomoże. Oto uroki 28".
Łatka wytrzymała jeszcze kawałek podjazdu pod Biesiak, gdzie wyzionęła ducha.
Piotrek podłamany całym zdarzeniem pojechał autobusem do Kielc, a my do naszego już nieodległego celu - przez pokrzywy ( o których nic nie wspomniał! ) na Telegraf.
Etap trzeci - hasanie.
Wyciągiem na górę! Szybko na dół. I jeszcze raz i jeszcze. Najnieprzyjemniejszy był podjazd na wyciągu.
Chwila strachu i już zjazd w dół. I znów. Ale nie w kółko. Trzeba było wracać, na stacji czekał Piotrek i pociąg.
|