Góry Świętokrzyskie

To my w komplecie, tak jak chcieliśmy Kiedy jeździlśmy po przez rozległe Biebrzańskie Bagna czy przez piękne lasy Puszczy Kozienickiej, brakowało nam nutki emocji, odrobiny strachu, podniecenia przy zjazdach ...
Nie czekaliśmy długo, kiedy tylko była okazja wraz z naszymi znajomymi wybraliśmy się w Góry Świętokrzyskie.
Na stacji Kielce PKP Kileletczanie muszą nam wybaczyć. Raz omineliśmy ich miasto zaczynając w Rabsztynie, a innym razem przyjechaliśmy do Kielc wczesnym wieczorem. Wtedy od razu uciekliśmy do Ameliówki, miejsca naszego noclegu, dokąd dojechaliśmy już w kompletnych ciemnościach. Stromo pnąca się droga, której zakręty wyłaniały się w świetle lampek, dała nam przedsmak atrakcji następnych dni...

Trasa 1 - Czarowne Hasanie
Trasa 2 - ... I po jedenaste - Dętka
Trasa 3 - Z Bodzentyna w Góry



Ameliówka

Atrakcje Ameliówki Pod górą Ameliówka są trzy ośrodki wypoczynkowe. Pierwszy bardzo elegancki, drugi gorszy przeciętny i trzeci raczej nieciekawy ... nasz w którym nocowaliśmy.
Jak się okazało nie była to wielka wada, oglądaliśmy ten ośrodek zaledwie przez godzinę i to po ciemku :-) Była ciepła woda, było łóżko, miejsce na rowery no i dobre humory.



Przeprawa przez Lubrzankę

Lubrzanka Trophy Do potoku Lubrzanki prowadzi stromy zjazd. My "trenowaliśmy" zjazdy z obu stoków. Trudno nam porównać zjazdy z Ameliówki do zjazdu z Radostowej. Mineło od nich dwa lata, w czasie których nasze umiejętności zmieniły się znacznie. Jednak każdy ze zjazdów jest stromy i daje dużo radości. Zimne wody Lubrzanki, u stóp gór, studziły nasze emocje.
Lubrzanka Trophy Przejazd przez Lubrzankę przy jej niższym poziome był wielką frajdą. Gdy byliśmy drugim razem niestety poziom wody był wyższy o metr, i nie dało się przejechać. Pozostały więc jedynie skromne podchody oraz balansowanie z rowerem na kładce :-)
Lubrzanka Trophy Same wody niezależnie od poziomu pozwoliły obmyć nasze rany oraz wyczyścić umorusane błotem rowery ;-)



Okolice Radostowej i zjazd ...*

Szukamy szlaku ... O ile z zalesionego szczytu Radostowej, trudno się rozkoszować widokami, o tyle nim się do niego dojedzie, od strony wsi Zagórz widoki są piękne.
Za plecami wyraźny szczyt Łysicy a wokoło pojedyńcze pasam gór. Na jednym z nich można zobaczyć anteny ośrodka astronomicznego w Psarach. Upragniony zjazd Pełnię szczęścia psuje tylko niezbyt wyraźnie poprowadzony czerwony szlak pieszy, który z niemałym trudem odnaleźliśmy w zasadzie na samym szczycie Radostowej. :-)
Trzeba wspominieć o najważniejszym - zjazdzie z góry.
Podjazd pominimy, choć od strony Zagórza (drogą którą my podjeżdzaliśmy ) jest całkiem łagodny.
Nam się podoba :-) Dalej na zjeździe mogą nas tylko zatrzymać zbyt dobre hamulce, lub co pewniejsze śliska trawa i świerze błoto na ścieżce.
Przynajmniej nam to się przytrafiło. Obyło się bez większych start, choć chwil emocjonujących nie zabrakło :-)



Łysica

Podjazd pod Łysice to nie lada zabawa. Wysiłku mnóstwo w tym i sporo prowadzenia roweru. Jednak na szczycie nie pamięta się o tym. Lekko sapiąc człowiek uśmiecha się, wyglądając jakby szukał czarownic.
Niestety pora dnia jakby nie ta, a rzesze turystów do których i my się zaliczamy, przepłoszył już dawno wszystko, tak że nawet wspomnienia o nich jakby stały się bledsze.



Huta Podłysica

Czarownic nie było, ale zjeżdżaliśmy chwilami tempem jakby ścigał nas cały sabat. Po zjeździe w barku mały odpoczynek gdzie "dopadł" nas bajarz opisując nam wszystkie okoliczne atrakcje.
Słuchaliśmy go i żal się nam robiło że już jutro wyjeżdżamy. Aby nie popaść w rozpacz pognaliśmy dalej.
Dalsza droga prowadziła już łagodnie ocienionym skrajem lasu, niestety czasem prowadząc przez niezbyt wygodne kładki :-)
Zbieraliśmy siły na podjazd...



Święty Krzyż

Nieoczekiwanie podjazd przebiegał bezproblemowo. Z niekłamaną satysfakcją mijaliśmy drepcących pod górę turystów. Na górze przywitał nas tłum turystów, tak że trudno było dopatrzyć się Łysej Góry. Dla odmiany klasztor św. Krzyż zadziwiająco nie stanowił takiej atrakcji dla mas, ale żebyśmy się martwili?



Zjazd do Nowej Słupi

A co tu opowiadać, ktoś kto tam zjeżdżał wie.
A jeśli kogoś tam nie było to niech koniecznie zjedzie. Szeroki zjazd tylko z kilkoma kamiennymi przeszkodami. Jedyne co nie pozwala się zbytnio rozpędzić, to tylko dobre hamulce ;-)
W samej Nowej Słupi odpoczęliśmy podziwiając zawodowców ścigających się po szosie. Dalej ruszyliśmy już lekko zmęczeni i rozleniwieni odpoczynkiem ...



Przez lasy ...*

Można tylko powiedzieć że to bajkowe lasy, ciemne i tajemne.
Poprzecinane wąskimi potokami i małymi podmokłymi łąkami.
Podmokłe łąki mają urokliwe być może mało rowerowe drewniane kładki. Choć aż strach myśleć jak mogła by wyglądać przeprawa przez łaki bez tych kładek :-) Tak aby nie było zbyt pięknie to prawdziwym mankamentem tych okolic są paskudne owady. Gdyby nie niezliczone ilości krwiożerczych komarów, było by super :-)
Małym plusem było to że zmobilizowały nas do szybszej jazdy.



Bodzentyn*

Z zamku Bodzentyn, pozostały jedynie malownicze ruiny.
Niestety, kiedy my byliśmy u ich stóp, odbywał się tu wiec wyborczy.
Namioty i estrada zasłaniała nam niemal jego całą bryłe :-(
Na szczęście nie da się zasłonić wspaniałych tras, które wiodą niebieskim szlakiem za tzw Miejską Górą. Na krótkim odcinku znadziemy tu wszystko.
Jest oczywiście podjazd, szybki zjazd oraz trochę kamieni. Kamieni nie jest dużo, ich braki rekompensuje duża ilośc błota ...
Jest i tutaj wizytówka tych okolic, małe potoczki które nie tyle co są przeszkodą, a bardziej atrakcją na drodze wycieczki :-)



Kielce

Lekko obolali po wyprawie dnia poprzedniego, podziwiając naszą wspaniałą kondycje gnaliśmy z Ameliówki do Kielc. Kielce, w sumie miasto jak miasto. Dla rowerzysty ciekawsze są jego okolice.
Zwiedzanie miasta więc ograniczyliśmy do absolutnego minimum. Po prostu, uzupełniliśmy zapasy i zaraz nas nie było.



Rezerwat Karczówka

Rezerwat piękny, a ze wzniesienia rozpościera się wspaniały widok. Samego klasztoru nie obejrzeliśmy cichutko umykając z polowej mszy. Dalej wspaniały zjazd w czasie którego, co dla miejscowych jest to nie do pomyślenia, zgubiliśmy się :-))
No ale odnaleźliśmy szlak i ruszyliśmy dalej ...




Brusznia i jej historia

Kto by zapamiętał 6000 km na liczniku gdyby nie przymusowy odpoczynek przy łataniu gumy?
A jeśli te łatanie trwa dłużej niż normalne bo dziura jakaś taka duża?
A jeśli dziura łatana jest dwa razy? ;-) No a jak się ma już zdjęcie? :-)))
Kto by pamiętał jakąś zwykłą dziurę w dętce, gdyby nie 6000 km na Uli liczniku?
Czy ktoś z nas pamiętał by zjazd z Bruszny? Na pewno nie, nie był on aż tak emocjonujący.
Jednak pamiętamy go a wszystko dzięki 28" i braku zapasu :-)))



Góra Patrol

"Podjazd pod Patrol" jest dla nas niczym ponury żart. Czerwony szlak prowadził pod szczytem tak stromo że nie było mowy o jeździe.
Wprowadzenie roweru na górę było niezwykle trudne! Ale ciągnąc rowery już myśleliśmy o zjeździe :-)
Zjazd był takim jaki sobie go wyobrażaliśmy, trudny i chwilami zaskakujący. Aby dojechać na dół trzeba było ostro używać hamulców. Niestety świeża łatka spod Brusznej odkleiła się od wysokiej temperatury. Łatanie łatek wytrzymało jeszcze chwilę, ale niestety, dalej już ruszyliśmy bez Piotrka.
Tym bardziej niestety, bo z nim postawiliśmy też aparat :-)
Można więc sobie już tylko wyobrazić jak wyglądał przejazd przez pokrzywy i podjazdy i zjazdy z Telegrafu...



ULa

PiOtReK



Lipiec 2002 / Czerwiec 2004
*Zdjęcia dzięki uprzejmości Tomka Tama :-)